Indonezyjska firma Vermouth Audio oferuje pięć rodzajów kabli zasilających odpowiadających pięciu seriom kabli w katalogu firmy. Dwa egzemplarze, jakie dostałem do przetestowania od firmy Premium Sound należą do odpowiednio drugiej i trzeciej od góry serii kabli w katalogu – są to Black Pearl i Red Velvet.
Kable te różnią się znacząco pod względem ceny (3 900 zł oraz 2 900 zł), więc porównywanie na zasadzie „który lepszy” nie byłoby fair i zapewne nie miałoby większego sensu. Z drugiej strony, oba kable są już na tyle wysokiej półce cenowej, że warto pytać co oferują, czym się różnią i czy różnica w cenie ma słyszalne uzasadnienie.
Jak się okazało w bezpośrednim porównaniu, oba kable różnią się do tego stopnia, że można mówić o dwóch typach brzmienia. Było to dla mnie sporym zaskoczeniem, bo stereotypowo przeskok w górę w katalogu przekłada się na „podobnie, tylko trochę lepiej”. W tym przypadku jest inaczej i postaram się to opisać.
Rzecz warta wyjaśnienia: zdaję sobie sprawę, że kable zasilające nie „grają”, nie doprowadzają sygnału jak głośnikowe lub interkonekty, tylko przewodzą prąd z gniazdka. Wiem też, że w środowisku audiofilskim nie brakuje osób, które nie tylko nie wierzą we wpływ na brzmienie kabli zasilających, ale też dają tej niewierze wyraz w sposób bardzo dobitny, wystarczy poczytać wpisy na forach. Ja jednak słyszę wpływ niektórych kabli zasilających na brzmienie systemu i zauważam różnice między nimi. Opisywane tutaj kable dają tak wyraźną różnicę, że niemożliwą do zignorowania, przynajmniej w moim systemie. Moja interpretacja tego zjawiska jest następująca: najprościej mówiąc dobry kabel zasilający pozwala ujawnić potencjał urządzenia do którego jest podpięty. Ujawnia, co faktycznie „fabryka dała” sprzętowi, w moim przypadku wzmacniaczowi Hegla. Uprzedzając nieco fakty, objawia się to poprzez zdjęcie pewnego nalotu z instrumentów, odjęcie brudów, zakłóceń i zniekształceń. Ujawnia czarne tło przez co kontrasty między dźwiękami stają się lepiej słyszalne (analogia z obrazem telewizora jest nieprzypadkowa). Wpływa to na wszystkie aspekty odbieranego dźwięku, w przypadku recenzowanych kabli bardziej, niż myślałem. Szczegóły za chwilę.
Recenzowane kable zasilały wzmacniacz Hegel Rost (z gniazdka w ścianie). Źródłem dźwięku był odtwarzacz sieciowy Lumin D2, a kolumny to Sonus Faber Sonetto II. Urządzenia spięte były kablami Hijiri i Harmonix. Recenzowane kable Vermouth Audio zastąpiły używany przeze mnie wcześniej Zavfino Majestic. Oferował on bardzo przejrzyste, bezpośrednie i dynamiczne brzmienie, jednakże ogólna sygnatura soniczna całego zestawu przechylała się w kierunku nieco nadmiernej analityczności i nie ukrywam, że moją pierwotną intencją było ocieplenie brzmienia poprzez wymianę kabla zasilającego – o ile to w ogóle możliwe. Jak się okazało, oba kable Vermouth Audio rozwiązały mój problem, ale w inny sposób niż oczekiwałem (i każdy inaczej).
Vermouth Audio Red Velvet
Kabel zasilający Red Velvet oferuje brzmienie zwarte i koherentne. Bas i niższa średnica są silne, pulsujące i kontrolowane. Można określić dźwięk mianem naturalnie dociążonego. Bardzo dobrze słucha się płyt z kontrabasem w roli głównej, takich jak „Gently Disturbed” Avishai Cohena, gdzie instrument ten jest blisko linii kolumn. „Mezzanine” Massive Attack to płyta, której sens w dużej mierze umknie bez prawidłowego odtworzenia basu. Red Velvet zdaje się rozumieć intencje twórców: basu jest dużo, ale nie ma tu efektu „wyjścia przed szereg”, spójność całego pasma jest jedną z cech charakterystycznych tego kabla.
Soprany są wyraźnie zarysowane, ale ponownie - nie prowadzi to do ich odklejenia od reszty. Przeciwnie, ich ilość jest adekwatna do tego, co jest w nagraniu. W utworze „Timeline” z ostatniej płyty Pata Metheny’ego każdy talerz perkusyjny miał swoje miejsce w przestrzeni i był odróżnialny od pozostałych, co jest niezłym wyczynem, gdyż wyjątkowo na tym nagraniu talerze mają tendencję do „rozsypywania się” i rozpuszczania w szumopodobnym dźwięku. Red Velvet pokazuje zarówno perkusyjny, punktowy atak pałek perkusyjnych, jak i szum, faktycznie generowany przez talerze Marcusa Gilmore’a. Co jest kapitalne, to każdy z talerzy ma swoją masę, łatwą do określenia. I wszystko to bez rozjaśnienia. Z kablem Zavfino nie byłem w stanie tego wszystkiego usłyszeć, ale uczciwie dodajmy, że kosztował mniej niż połowę tego, co Red Velvet.
A średnica? Od niej powinienem zacząć, gdyż ona gra tu główną rolę i w pewnym sensie opis skrajów pasma jest konsekwentnym rozwinięciem charakteru średnicy. Jest neutralna w takim sensie, że determinowana jest przez nagranie. Jeśli jest ono ciepłe – „Morning Phase” Becka albo nowa płyta Metronomy „Small World” tak są nagrane - to tak je prezentuje Red Velvet. Jeśli jest chłodne, to ten kabel nie „wyprodukuje” ocieplających brzmienie parzystych harmonicznych, których tam nie ma. Surowe nagrania brzmią surowo, ale z dużą dozą kultury. Gitary na nowej płycie Spoon „Lucifer On The Sofa” są na pierwszym planie, ostro nagrane, jednak na tyle pełne brzmieniowo, że nie ma efektu przesady – tego chce się słuchać, z pełną świadomością, że brzmi chropawo.
Powyższe może sugerować pewną bezduszność brzmienia wynikającą z daleko posuniętej neutralności. Być może tak by było, gdyby nie barwność dźwięku, szczególnie średnicy. W „Morning Mr Magpie” Radiohead grają trzy gitary, które są doskonale rozróżnialne dzięki barwie, fakturze i położeniu w przestrzeni. Red Velvet łączy to wszystko w jedną tkankę muzyczną i ta jego umiejętność to moim zdaniem coś co przesądza o wysokiej klasie kabla.
Kluczem do opisanych efektów brzmieniowych jest muzykalność tego kabla. Wynika ona nie ze stereotypowo pojmowanego ocieplenia, tylko z naturalności, pewnej dozy dociążenia i spójności całego pasma. Trudno to wytłumaczyć, ale łatwo usłyszeć – muzyka tak absorbuje, że przechodzi ochota na analizowanie składowych pasma, cech dźwięku. O różnicowaniu nagrań nie wspomnę, bo wymagam tego już od kabla kilkakrotnie tańszego. Red Velvet prezentuje tu bardzo wysoki poziom.
Ogólnie rzecz biorąc, kabel ten rozwiązał mój problem „nadanalityczności” systemu nie poprzez redukcję szczegółowości dźwięku, tylko przez fizjologiczne jego dociążenie i zwiększenie jego spójności i muzykalności. Czy to w takim razie mój kabel docelowy? Niestety, w miejsce Red Velvet wpiąłem Black Pearl…
Vermouth audio Black Pearl
Różnica między kablami jest wyczuwalna natychmiast po ich przełączeniu. Dźwięk ma zauważalnie inną sygnaturę soniczną. Spróbuję to opisać, począwszy od cech najbardziej rzucających się w uszy.
Pierwsza rzecz, na jaką zwróciłem uwagę, to poszerzenie pasma z obu stron, szczególnie w górę. Góra ujawniła swoje najwyższe składowe w sposób niewymuszony, dość zrelaksowany. Z Red Velvet najwyższa góra była obecna, ale nieco ściszona. Mówię tu o skrajnych częstotliwościach, rzadko obecnych w typowych nagraniach, pojawiających się za sprawą np. małych dzwonków lub wygenerowanych elektronicznie. Black Pearl nie każe się doszukiwać takich subtelności, są natychmiast słyszalne. Wspomniany utwór „Timeline” z ostatniej płyty Metheny’ego brzmi jeszcze efektowniej niż z Red Velvet dzięki doświetleniu górnego skraju pasma bez utraty zwartości prezentacji oraz płynności.
Porównując oba kable zauważyłem, że soprany Black Pearl są odrobinę „dosłodzone”, bardziej analogowe, co dość stereotypowo kojarzy się z lampowym brzmieniem. Różnica ta powoduje większy komfort słuchania, więcej zwykłej przyjemności płynącej ze słuchania muzyki.
I tutaj pierwszy z kilku paradoksów dotyczących tego kabla: słychać więcej detali, ale bez efektu rozjaśnienia i przy jednoczesnym wzroście muzykalności. Odwrotnie: muzykalność na wyraźnie wyższym poziomie nie jest efektem ocieplenia rozumianego jako utrata szczegółowości. Jest jednak wrażenie pewnego ocieplenia i próbowałem dociec jak je opisać. W końcu doszedłem do tego że ocieplenia – rozumianego stereotypowo – nie ma. Skąd więc to wrażenie? Otóż Black Pearl pięknie porządkuje scenę dźwiękową poprzez jej oczyszczenie. Całkowicie znika cyfrowy nalot, coś, co powodowało, że głośne słuchanie niektórych utworów bywało nieprzyjemne. W utworze „Horace” grupy Fourplay gitara nieodżałowanego Chucka Loeba była czystsza niż z Red Velvet, co potwierdził zaproszony do odsłuchu zaprzyjaźniony gitarzysta. Znikają brudy i mikrozniekształcenia, pojawia się gładkość, znika agresja. I jak sądzę, stąd wynika wrażenie ocieplenia dźwięku. Odsłania się „tkanka łączna” dźwięku, szczególnie w średnicy. Dźwięk jest bardziej „fizjologiczny”. Kolejny paradoks: owo oczyszczenie dźwięku, jego uporządkowanie nie powoduje jego niespójności, a wręcz przeciwnie, jest on jeszcze bardziej zwarty, nie rozpada się na składowe. I jeszcze jeden paradoks: uzyskana gładkość i brak agresji idą w parze ze wzmocnioną subiektywnie żywością dźwięku, absolutnie nie ma miejsca jego stępienie. Czynnik emocjonalny jest zaskakująco uwypuklony.
Black Pearl jest z opisywanych dwóch kablem bardziej wyrafinowanym, ale w niektórych systemach Red Velvet byłby zapewne lepszym wyborem, mógłby się bardziej podobać. Black Pearl jest nieco jaśniejszy od Red Velvet ale z powodu lepszej ekspozycji górnych częstotliwości, a nie odchudzenia dźwięku. Daje lepszy wgląd w nagranie bez nadmiernej analityczności.
Zmiany, jakie wnosi Black Pearl, całościowy efekt soniczny wielokrotnie i silnie przypominał mi wrażenia jakie odniosłem szczególnie przy pierwszym użyciu kabli głośnikowych Harmonixa. Podobna muzykalność uzyskana bez typowego ocieplania, podobne uporządkowanie i oczyszczenie dźwięku, gładkość i nasycenie, żywość połączona z relaksacją. Kto zna Harmonixa lub Hijiri, ten może z grubsza przewidzieć jak się zmieni dźwięk systemu po wpięciu Black Pearl. Z mojej strony to najwyższy komplement.
Black Pearl + Red Velvet
W moim systemie odkryłem po pewnym czasie, że optymalnym zestawieniem jest Black Pearl od gniazdka w ścianie do wzmacniacza, zaś Red Velvet podłączony od ściany do listwy Gigawatta i tędy do odtwarzacza. Otrzymane brzmienie jest synergiczne i łączy najlepsze cechy obu kabli. Dźwięk jest dociążony, soczysty, otwarty na końcach pasma. Mógłbym tutaj powtórzyć sumarycznie wszystkie superlatywy z opisów obu kabli. Zauważyłem że w takim zestawieniu wyraźnie podskoczyła jakość efektów przestrzennych. O stereofonii generowanej przez kable z osobna nie pisałem, jest po prostu bardzo dobra. Względem Zavfino nie było radykalnej zmiany, gdyż już tamten kabel gwarantował świetną stereofonię. Tymczasem po wpięciu obu kabli Vermouth Audio w opisany wyżej sposób, efekty przestrzenne zyskały na plastyczności, szczególnie w głąb. Lepsza namacalność źródeł pozornych połączona z lepszym ich naświetleniem daje efekt synergii, czyli pewnej wartości dodanej wynikającej ze współpracy obu kabli w systemie. Nie byłbym w ogóle zaskoczony, gdyby okazało się że Black Pearl został zaprojektowany przez konstruktora z myślą o zasilaniu wzmacniaczy, zaś Red Velvet – źródeł.
Podsumowanie
Oba kable wnoszą do brzmienia zestawu zasadnicze i pozytywne zmiany. Red Velvet to pewniak: równy, zwarty i niezwykle kompetentny – tu nie można się pomylić, to zawsze dobry wybór. Jednak to droższy o 30% Black Pearl mnie zachwycił. Wnosi do brzmienia systemu tę wartość dodaną dzięki której odsłuchy ulubionych płyt przedłużają się do późna. Jak się okazało, optymalnym zestawieniem jest użycie obu kabli, przynajmniej w moim systemie. Warto spróbować, posłuchać i co najmniej wynieść nową wiedzę o roli kabli zasilających wysokiej klasy – ja na pewno skorzystałem na tym doświadczeniu.
Jacek Grumbach.