iFI Audio xDSD DAC i wzmacniacz słuchawkowy.Opinia całkiem subiektywna.
Kolejny tekst zrodzony na szybko. Na szybko, bo wpadł mi w ręce sprzęt firmy, która od zawsze, czyli od wejścia na polski rynek budziła moje zainteresowanie. Chodzi o nowy produkt firmy iFI Audio, czyli IFI Audio xDSD DAC - wzmacniacz słuchawkowy z przetwornikiem cyfrowo-analogowym.
Zajawki, które pojawiły się w mediach branżowych mocno intrygowały, tym bardziej, że dane było mi poznać wcześniejsze produkty tejże wytwórni.
Mając na względzie, iż stałem się szczęśliwym posiadaczem słuchawek HIFIMAN Sundara, o których wspominałem wcześniej, aż prosiło się o sparowanie ich z xDSD. Zanim kilka uwag o brzmieniu, bo to jest wszak najważniejsze, tym razem zacznę od czegoś co muszę ocenić na minus.
Sprzęt zapakowany jest w bardzo tradycyjny kartonik iFI. Po wyjęciu dostajemy do ręki urządzenie niezbyt duże, ale w swej znaczącej części wykończone na bardzo wysoki połysk. Może katalogowo prezentuje się to świetnie, ale już przy pierwszym dotknięciu mamy piękne odciski palców i tutaj estetyka cierpi. Jak obsługiwać to cacko nie dotykając go? W rękawiczkach? Dość tych krytycznych uwag.
Dane techniczne można zaczerpnąć z każdej strony „dobrego” sklepu audio tak więc nie będę ich przytaczał.
Teraz to co istotne, czyli jak odebrałem sonicznie xDSDa.
Odsłuch przeprowadziłem tradycyjnie w systemie gdzie źródłem był komputer i Tidal (łącznie z MQA).
Klasycznie o pierwszym wrażeniu. Instalacja sterowników, słuchawki na uszy i odpalony Tidal. Jak to zagrało? Byłem szczerze zdziwiony, bo okazało się, że zapewnienia producenta przedstawiane w materiałach reklamowych nie były fikcją.
Scena, którą pokazały Sundary spięte xDSD była niesamowita. Przestrzeń, oddech, plany i to w sprzęcie, którego nie zalicza się do HiEnd-u. Analityczność, która wzbudziła radość. Słychać poszczególne instrumenty w każdym zakresie. Każdy z nich jest namacalny, chciałoby się powiedzieć w „zasięgu” ręki. Oceniając brzmienie to cały zakres gra. Nie dostrzegłem „dziur” w których wzmacniacz gubił się, któryś zakres brał górę, dominował. Równe granie. Wzmacniacz można określić jako muzykalny, taki jest jego przekaz. Słuchając go nie szukałem pretekstu, aby szukać jakiś „ale”. To była pełna radość z obcowania z wyrafinowanym brzmieniem i to zarówno bardzo gęstych muzycznie utworów ( orkiestry, chóry) czy też solowych występów ( wokal tylko z akompaniującym instrumentem).
Bardzo istotnym elementem jest jakość dostarczanej muzyki – czytaj plików. Tu słychać, że wzmacniacz z przetwornikiem różnicują brzmienie zależnie od tego w jakiej jakości otrzymują materiał źródłowy - nie równają w dół, nie spłaszczają przedstawianego „obrazu”.
Producent wyposażył xDSD w uszlachetniacze dźwięku czyli dodawanie przestrzenności, basów, filtr cyfrowy. Do tego typu dodatków podchodzę z rezerwą. Jeżeli ktoś je lubi, to czemu nie. Ja dałem sobie spokój, chociaż wpływ dwóch pierwszych słychać, a filtr cyfrowy przynajmniej dla mnie nie miał wpływu na dźwięk.
Teraz kilka słów odniesienia do innych wzmacniaczy, z którymi słuchałem Sundary. Z racji ceny wydaje się, że Chord Mojo jest sprzętem, który pierwszy narzuca się do porównania. Moja ocena zmierza do stwierdzenia, że xDSD w konfiguracji z Sundarami wypadł zdecydowanie korzystniej. Brzmienie jest bardziej rozległe, dobitniejsze, z większą werwą. Tu chyba trzeba mówić o tych mikro detalach, które xDSD wyraziście akcentuje.
Dziękując Premiumsound za udostępnienie sprzętu polecam osobiste zapoznanie się z xDSD. Opinia, tak jak napisałem na wstępie bardzo subiektywna.
pozdrawiam
Jacek